Wreszcie mogę coś napisać o minionym kiermaszu. Nie zrobiłam tego wcześniej nie ze względu na brak czasu, ale po kolei. W niedzielę tuż przed kiermaszem wstałam z bolącym gardłem. Zaopatrzyłam się więc z tabletki neo-angin i ruszyłam na kiermasz. Było bardzo wietrznie, słoneczko świeciło... Zauważyłam, że mimo pięknej pogody zaczyna mi się robić zimno. Sądziłam że to tylko wiatr, ale pojawiły się dreszcze, więc wróciłam wcześniej do domu (z bolącym sercem, że opuszczam kiermasz). No i chyba pobiłam "mój rekord" - 39.3C! Gorączka trzymała mnie w łóżku 12h... I tak oto zamiast zarobić kokosy na kiermaszu (nie udało mi się nic sprzedać), "wyhodowałam" sobie niezłe przeziębienie. Doszedł jeszcze katar (jeśli można go tak nazwać-ja mówię na niego kisiel) i męczący kaszel. Poezja! Czasem jednak lepiej zostać w domu, bo chytry dwa razy traci.
O samym kiermaszu co mogę powiedzieć? Ludzi było mnóstwo, ale większość była nastawiona na rodzinne spędzanie czasu, piwko i lunapark czy żarcie i występy na scenie (Jednym z prowadzących imprezę był Tito z YCD). Niektórzy nie doceniali oryginalnych rzeczy, albo były dla nich za drogie. Nie mniej fajnie, że takie imprezy są organizowane i można pokazać swoje prace i swoją pasję, podzielić się tym. Szkoda tylko, że nie udaje się na tym zarabiać, bo może nie trzeba by było szukać pracy...
Powinnam jeszcze zamieścić zdjęcia zakupów z targów biżuterii i minerałów w M1, koralików z Jablonexu oraz dwóch naszyjników, które zrobiłam jeszcze na poprzedni kiermasz na Piotrkowskiej. I oczywiście skończony wreszcie naszyjnik dla Cioci - sznur na szydełku. Nie dam jeszcze rady przegrzebywać zdjęć i poprawiać... Ale obiecuję za parę dni uzupełnić braki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz